top of page

Malediwy - lokalne wyspy czy resort?

  • klaudiakordowska7
  • 2 sie
  • 16 minut(y) czytania

...to pytanie, którego sobie nie zadaliśmy, bo od początku wyszliśmy z założenia, że albo resort albo wcale. Poczekaliśmy na "specjalną okazję" (czyt. podróż poślubna), by spełnić swoje podróżnicze marzenie, początkowo zakładając ok. 5 dni w resorcie plus podróż po Omanie lub Sri Lance przed. Szybko jednak okazało się, że najłatwiej jest nam dolecieć bezpośrednio na Malediwy, stąd pomysł na przedłużenie sobie urlopu o lokalną wyspę, zamiast innego kraju.


Porównując resort vs lokalne wyspy, najczęstszy czynnik to oczywiście cena. W naszym przypadku, 4 dni na lokalnej wyspie (transfery speedboatem, noclegi, wszystkie posiłki, wycieczki i atrakcje) kosztowały nas tyle, co... ok. 36h (1,5 dnia) w resorcie ;) Ale mimo ceny uważam, że było to warte takiego szaleństwa! I może tym wpisem przekonam was do tego samego :D


[PS Ten post zawiera linki afiliacyjne - nasze podróże finansujemy sami, dlatego jeśli zdecydujecie się skorzystać z naszych rekomendacji, będzie nam miło jeśli skorzystacie z naszego linku!]


"Woda jak na Malediwach!"

Jeśli omijacie Malediwy wychodząc z założenia jak nasze, czyli albo resort albo wcale - to dużo tracicie, bo Malediwy zachwycają zarówno śpiąc w guesthouse na lokalnej wyspie, jak i w domku na wodzie w 5* resorcie. I sami mamy poważne obawy, że po Malediwach żadna plaża nas już nie zadowoli! Porównania może nie mamy ogromnego (najlepsze to Filipiny i Kostaryka) i na pewno chętnie to jeszcze zweryfikujemy z innymi miejscami (Seszele, Mauritius czy Polinezja), ale... naprawdę wątpimy (może oprócz Polinezji), że coś nas tak poruszy. Odcienie i ogrom turkusu wody są po prostu obłędne, powalające, nie do uwierzenia. Odkryliśmy też zagadkę, dlaczego na instagramowych zdjęciach niebo na Malediwach wygląda na pochmurzone - to po prostu kontrast z niebieską wodą, przy której niebo wydaje się tak ciemne.

I może będzie to kontrowersyjne, ale nigdzie w Europie nie jest "jak na Malediwach" i chyba nikt, kto ma porównanie, tak nie napisze o Włoszech, Chorwacji czy Grecji. Byliśmy w miejscach, gdzie woda niby też była TAK niebiesko-turkusowa, ale... to nie są Malediwy :D Te plaże, zwłaszcza na sandbankach - pocztówkowe. Morska fauna - na każdym kroku. Malediwy są naprawdę niczym wygenerowane w AI. Niby o tym słyszałam, ale nigdy nie zrozumiałam tego tak dobrze, jak widząc to na własne oczy. Więc jeśli odkładacie Malediwy na nieokreśloną przyszłość, zdecydowanie bym to przemyślała! ;)


Sezon i pogoda

Najlepszy sezon na Malediwy to okres od stycznia do kwietnia. Jeśli czytacie ten post w naszym okresie wakacyjnym, i przy okazji zaczynacie sprawdzać oferty resortów - które brzmią niezwykle atrakcyjnie - trochę ostudzę wasz zapał ;) Miesiące poza sezonem charakteryzują się bardzo kapryśną pogodą, i choć możecie mieć szczęście do pięknego słońca przez część wyjazdu, jest równie duża szansa na deszcz i wiatr. Dlatego ceny na "teraz" są tak dobre - hotel w opcji all inclusive z transferem, może w sierpniu kosztować tyle co opcja z samym śniadaniem (i bez transferu) w sezonie. Sami nie ryzykowalibyśmy z wyjazdem poza sezonem, bo kosztuje to i tak na tyle dużo, że najlepszy cenowy deal będzie słabym dealem.

Tak naprawdę tylko ten krótki sezon "gwarantuje" pogodę, a i tak przez zmiany klimatyczne coraz bardziej się to zmienia, i zarówno styczeń jak i kwiecień robią się kapryśne. My na nasze 10 dni początkiem kwietnia mieliśmy w sumie trzy takie dni: i szczęśliwie dwa z nich przypadły na nasze dni "transferowe". Trzeci deszczowy dzień trafił się nam w resorcie i wykorzystaliśmy go m.in. na masaż i jogę. Z dwojga złego lepiej, że wypadło to tak niż na lokalnej wyspie, bo tam w deszczu wynudzilibyśmy się totalnie.

Kolejna sprawa to prognozy pogody - nie do końca da się im wierzyć, bo Malediwy są na tyle duże i podatne na różne fronty, że prognoza przez 90% roku dzień w dzień pokazuje słońce i burze. W rzeczywistości jest duża szansa, że cały dzień będziecie mieli bezchmurne niebo (zwłaszcza w sezonie). Za to prognoza chmur na mapie w aplikacji pogody na iphonie sprawdzała nam się całkiem nieźle!


Lokalne wyspy na Malediwach

Czas na konkrety. Zanim opiszę nasz wybór wyspy i czym się kierowaliśmy, chcę poruszyć tematy, o których nie słyszeliśmy wcześniej, a dostrzegliśmy je sami i bardzo nas poruszyły - są powodem, dla których nie zostaniemy ambasadorami lokalnych Malediwów i może inaczej pokierujemy się wyborem lokalnej wyspy następnym razem.


Jeśli na wyspie jest hotel - wyspa jest turystyczna

Lokalna wyspa na Malediwach, jeśli ma miejsce noclegowe - będzie turystyczna. Działalność turystyczna na lokalnych wyspach jest prowadzona bezpośrednio przez właścicieli, którzy organizują swoim gościom wszelkie atrakcje. Jest nocleg = jest właściciel/manager = są wycieczki zorganizowane. Jeśli wyspa jest duża i infrastruktura bardzo dobrze rozwinięta, to oczywiście będą inni organizatorzy poza hotelami. Ale wybór małej, lokalnej wyspy nie oznacza, że zamieszkacie wśród lokalnych mieszkańców, gdzie będziecie musieli szukać lokalnego rybaka, który zabierze was na bezludną wyspę w pobliżu. Jeśli będzie tam chociaż jeden hotel - jesteście turystą i tak zostaniecie potraktowani. Malediwy to nie jest destynacja do odkrywania niczym Robinson Crusoe i nie nabierałabym się na taką narrację na Instagramie.


Lokalsi... czy nie-lokalsi?

Zauważyliśmy to dopiero po kilku dniach i tak naprawdę tylko dlatego, że jesteśmy na tyle osłuchani z różnymi akcentami języka angielskiego, by zorientować się, że większość pracowników naszego hotelu na lokalnej wyspie pochodzi z kontynentalnej Azji Południowej. I to był chyba największy szok - biznesy na tych "małych, lokalnych wyspach" nie są prowadzone przez Malediwczyków, a inwestorów z np. Indii. Malediwczycy w takich miejscach pracują sprzątając, gotując czy zabierając gości na wycieczki, nieraz za... szokująco małe pieniądze. Wycieczka na sandbank motorówką, z podanym lunchem, może kosztować was kilkadziesiąt dolarów za osobę. Osoba, która was na tę wyspę zabierze i wam ugotuje, dostanie za to co najwyżej kilka dolarów, a reszta trafi do właściciela/managera hotelu. Porozmawialiśmy o tym trochę z pracownikami w resorcie, bo uwaga - ci są częściej Malediwczykami. Usłyszeliśmy, że po pierwsze, w resortach mają płacone - i to uczciwe pensje, za które da się dobrze żyć. Po drugie, resortom zależy na zatrudnianiu lokalnych mieszkańców, bo są pod dużo większym "ostrzałem" - tego czy są uczciwi, czy dbają o środowisko itd. Na lokalnych wyspach nikt nie dba o lokalnych mieszkańców - przyjeżdża inwestor, buduje "guesthouse", zapłaci po dolarze i kręci mu się biznes "lokalnych Malediwów". A biały turysta i tak nie zauważy, czy rozmawia z Malediwczykiem czy Pakistańczykiem. Dlatego jeśli unikacie wyboru pobytu np. w polskim guesthousie na Malediwach, bo wolicie coś "lokalnego" - możecie przestać, bo równie dobrze możecie wesprzeć polski biznes, który może traktuje prawdziwych lokalnych mieszkańców lepiej :)


Ekologia jest dla bogatych

Zastanawiacie się, którą lokalną wyspę wybrać, żeby przy brzegu zobaczyć płaszczki czy rekiny? Nie musicie się tym martwić - zobaczycie je wszędzie, bo wszędzie je dokarmiają, żeby zadowolić turystę... Nacięliśmy się na tę "lokalność" okrutnie, bo na początku wyjazdu trafiliśmy na pływanie z rekinami - wiecie, przecież robimy to z lokalsami! Zabiorą nas tam, gdzie wiedzą, że pływają rekiny i może je zobaczymy - haha. "Lokals" to was zabierze, ale tam, gdzie rekiny są dokarmiane, bo wśród innych wycieczek rzucić rekinom wiadro rybnych resztek. Pocieszam się tym, że byliśmy tam tylko w czwórkę, i trafiliśmy na moment, gdzie była tylko jedna inna grupa, na dość dużej powierzchni. Ale nie powtórzyłabym tego znowu, i nie zdecydowałabym się wiedząc, jak to wygląda - to po prostu nie powinno mieć to miejsca.

Kolejna kwestia - śmieci. Mam wrażenie, że temat śmieci na Malediwach jest wałkowany, ale z przykrością stwierdzam - nie na Malediwach. Co wycieczkę na naszą łódkę trafiała zgrzewka małych plastikowych butelek dla gości. Mieliśmy swoje, wielokrotnego użytku, i dopraszaliśmy się na każdym kroku, by je uzupełniać, ale realnie nie wiem, ile takich butelek uratowaliśmy. Wszystko jednorazowe, a ilość śmieci na sandbankach, do których docierały tylko jednodniowe wycieczki - szokująca. Czy jakoś łączy się to z tym, że ta lokalna turystyka nie jest w rękach lokalsów? Ktoś przychodzi, i robi biznes na pięknie przyrody bez poszanowania.

I się nie czaruję, wybudowanie i prowadzenie resortu robi ogromną szkodę na środowisku. Sami widzieliśmy zrujnowane rafy w pobliżu naszego resortu (nie wiemy, czy mechanicznie czy organicznie - wyglądało na to pierwsze). I może nas dobrze "wyprali", ale w resorcie chociaż nikt nie pozwoli sobie na dokarmianie zwierząt i rozdawanie plastikowych butelek. I zastanawiam się, czy w ogólnym rozrachunku, lokalne Malediwy są faktycznie takim lokalnym i zrównoważonym wyborem.


Brzmi to wszystko złowrogo ;) Ale świadomie chcę demonizować to, jak prowadzi się turystykę na Malediwach, by zacząć o tym mówić - bo mam wrażenie, że nie mówi się o tym wcale. Oglądałam relacje z lokalnych wysp, gdzie standardem były płaszczki i rekiny przy brzegu - nie wiedząc, dlaczego się tam znalazły. Nieraz lokalne wyspy są przedstawiane jako alternatywa dla "masowej turystyki" - jak dla mnie, na lokalnych wyspach ta masówka była wbrew pozorom gorsza (tam serio jest dużo turystów, lokalne Malediwy wcale nie są niszą). Wybierając się na lokalne Malediwy po raz drugi, dużo bardziej zwróciłabym uwagę na to, kto prowadzi obiekt i czy angażuje się w zrównoważone prowadzenie biznesu - coś, co przyznam, nie zawsze jest dla mnie priorytetem, bo wychodzę z założenia, że w krajach rozwiniętych wiele kwestii jest już standardem. Na lokalnych Malediwach, zdecydowanie nie.


Przejdźmy więc do przyjemnych kwestii :)


Rakeedhoo - najmniejsza zamieszkana wyspa na Malediwach

W wyborze lokalnej wyspy początkowo nie wzięłam pod uwagę jednej kluczowej kwestii - w Male lądowaliśmy w piątek rano. Ponieważ było to rano, zależało nam, by nie zostawać w Male na cały dzień i noc (od wtorku mieliśmy już pobyt w resorcie). A piątek okazał się taką polską niedzielą niehandlową... na lotnisku nie działały nawet bankomaty z tej okazji ;) Tym samym transfer okazał się problematyczny, i jeszcze na etapie planowania, zgłaszając się do różnych noclegów, dostawaliśmy odpowiedź, że nie mają opcji zaaranżowania nam transportu na piątek. Ale! Na swojej mapie Google miałam jedną pinezkę, i był to hotel Tranquil Nest na wyspie Rakeedho. Sprawdzając go ok. listopada, pokazywało mi brak dostępności od kwietnia - zakładałam, że zamykają się po sezonie. Ale im bliżej do wyjazdu (i więcej odmów z hoteli na innych wyspach, m.in. Fulidhoo i Fulhadhoo), sprawdziłam ponownie Tranquil Nest i udało się - był dostępny! Właścicielowi (a raczej managerowi obiektu) udało się zarezerwować nam miejsce na speedboat, które płynęło w naszym kierunku, a nas samych wysadzili na Rakeedhoo. Koszt speedboat to ok. 50-60 USD za osobę w jedną stronę.


Jaka jest Rakeedhoo? Zauważalnie malutka - to zaledwie kilka przecznic nieutwardzonych ulic, które dało się przejść na wskroś w niecałe 4 minuty. Na dwóch końcach - dwa hotele, drugi z nich otwarty po raz pierwszy na zimę 2024/25. W środku wyspy, kilkanaście domów. Od lokalsów (może nie-lokalsów ;)) dowiedzieliśmy się, że kilkanaście lat temu zamknęła się jedyna szkoła na wyspie, więc rodziny się wyprowadziły, a na Rakeedhoo zostały głównie osoby starsze. Na wyspie jest jeden sklep (otwierany on-demand, czyli tylko jeśli czegoś potrzebujecie) oraz bar (w ofercie - kilka napojów gazowanych w lodówce na klucz).

Rakeedhoo nie jest wyspą na tyle "ładną", by była destynacją docelową. Hotelowe plaże (bikini) są przyjemne, można wypożyczyć SUPa czy kajak, by dopłynąć na pobliską rafę koralową. Ale jest to też plus - brak wycieczek z innych wysp, tak jak ma to miejsce na innych wyspach "ładnych samych w sobie".


Dwie kwestie oczywiste na lokalnych wyspach - ze względu na dominujący islam, nie ma opcji kupienia i spożywania alkoholu, oraz trzeba przygotować się na zakrywanie ciała. W praktyce - alkoholu faktycznie nie było, ale podejście do ubioru było dość swobodne. W hotelach i na hotelowych plażach - bez ograniczeń. Na uliczkach wyspy - każdy się trochę zakrywał, ale widziałam i nagie ramiona czy krótkie sukienki u innych, i nikt nie zwracał na to uwagi (zazwyczaj nawet na nikogo nie trafialiśmy).


Tranquil Nest miałam zapisany od lat z rekomendacji z podróżniczej grupy na FB. Na miejscu okazało się, że hotel jest dość zaniedbany i nie sprzątany. Dopiero pod koniec wyjazdu, rozmawiając z innymi turystami, dowiedzieliśmy się, że należało dać pracującej tam dziewczynie napiwek, by posprzątała pokój - bo ma płacone tak mało, że nie robi tego sama. Możliwe, że takie zaniedbanie to kwestia końcówki sezonu, ale my nie byliśmy tam sami - na ok. 6 pokoi, zamieszkana była połowa. Miejsce było zauważalnie... takie opuszczone i smutne. Sam właściciel był pomocny, i jak to już jest na Malediwach - organizował nam wszystko, czego chcieliśmy, według cennika ;) i razem z innymi osobami z hotelu codziennie korzystaliśmy z różnych atrakcji. To zdecydowanie plus takiej małej wyspy - może nie ma tam mowy o bliskim kontakcie z lokalsami, ale akurat z innymi turystami mieliśmy okazję się zakolegować zdecydowanie bardziej, niż kiedykolwiek nam się to zdarzało wcześniej.


Do drugiego hotelu na wyspie, Rattehi Inn, trafiliśmy z polecenia polsko-niemieckiej rodzinki z naszego hotelu, która po pobytach na kilku lokalnych wyspach, postanowiła przedłużyć swój pobyt na Rakeedhoo jako ich najlepszej wyspie od tej pory :D I po kilku dniach w Tranquil, przenieśli się do drugiego hotelu. Mimo mniej przekonujących zdjęć na booking, był naprawdę atrakcyjnie wykończony i zadbany. Wybraliśmy się tam na dwie kolacje (stoliki mają zaaranżowane na plaży, absolutnie obłędny klimat!), choć porcje mieli mniejsze, a ceny wyższe niż w Tranquil. Restauracja w Rattehi jest otwarta dla wszystkich, w Tranquil - tylko dla gości (choć może to się zmieni). Drugi raz, polecalibyśmy nocleg w Rattehi, ze względu na standard i czystość. Tam też bardziej polubiliśmy się z właścicielem, wydawał się bardziej zaangażowany w pomoc lokalnej społeczności (sam nie był z Malediwów), zabrał nas też na jednodniowy trip na sandbank, w zamian za trochę contentu :)


Naszym najlepszym wspomnieniem z lokalnych wysp to zdecydowanie wyjazdy motorówką na sandbanks - małe, niezamieszkane, prawdziwie rajskie wyspy piaskowe. W zależności od tego, czy wolicie poleżeć z książką czy snorklować, warto wybrać taką, która oferuje cień lub rafę koralową (właściciel hotelu będzie wiedział najlepiej, gdzie was zabrać). Co może jednak nie jest bez znaczenia - sandbanków jest już niestety coraz mniej, również dlatego, że coraz więcej zostaje zabudowywanych hotelami. Płynąc motorówką, trafialiśmy na całe grupy delfinów, bajka! Do tego przypatrujcie się tafli wody - dostrzeżecie latające ryby (poważnie!) :)


Wycieczki na oglądanie/pływanie ze zwierzętami odradzamy zdecydowanie - chyba, że naprawdę przekonają was, że nie wabią zwierząt. Manty i rekiny widzieliśmy co wieczór - albo wabione celowo w hotelu, albo przez lokalnych rybaków, którzy obrabiali swoje ryby wieczorami w porcie.


Ostatnia kwestia - jedzenie. I to jest powód, dla którego dłuższe pobyty na lokalnych wyspach mogą być ciężkie. Kuchnia lokalna jest prosta i smaczna, ale dość monotonna. Na śniadanie: omlet, biały tost, frankfurterki, naleśniki i świeże owoce; do tego kawa i sok. Z różnych relacji na Instagramie wydaje się, że to standardowe śniadanie w hotelach na lokalnych wyspach. Na obiad: curry czy smażona ryba (naprawdę pyszna!). W drugim hotelu była bardziej europejska kuchnia, z np. wrapami, ale w takiej raczej lokalnej improwizacji ;) Na nasze cztery dni nie mieliśmy z jedzeniem problemu, ale przy tygodniu i więcej - może być trudniej (oczywiście w zależności też od tego, jak lubicie jeść).


Czy możemy polecić Rakeedhoo? Patrząc na opinie innych (bo sami nie mamy porównania), wydaje się być naprawdę perełką lokalnych Malediwów i my czuliśmy się tam naprawdę jak pośrodku niczego. Przez te parę dni poznaliśmy się ze wszystkimi turystami na wyspie, razem jedliśmy i korzystaliśmy z atrakcji. Było w tym coś naprawdę wyjątkowego - i z różnych relacji słyszeliśmy, że faktycznie lokalne Malediwy tak "zbliżają" podróżujących jak mało która destynacja. Ciekawe, co? ;) To chyba ten wspólny zachwyt, którym chcemy się dzielić, nawet z obcymi!


The Standard, czyli niestandardowy resort

Żaden podróżniczy research w życiu nie doprowadził mnie do takiego bólu głowy, jak wybór resortu na Malediwach. 4 czy 5 gwiazdek? Który atol? Jakie wyżywienie? Dlaczego ten sam hotel kosztuje $800 na jednej stronie, a $300 na innej? Domki na wodzie czy na plaży??

Ostatecznie najbardziej pomógł nam przegląd osób na Instagramie, które znamy, i którzy podróżują w standardzie, który nas interesuje. I to, czy będzie nas na ich hotel stać ;) Założyliśmy sobie budżet ok. $800 za noc z wyżywieniem i najlepiej, transferem. Preferowaliśmy też seaplane, bo zależało nam spróbowania startu i lądowania na wodzie. I tak padło na rekomendację @travelicious i hotel The Standard. Fajne hotele pokazywała też @kingaszy, szczególnie mocno rozważaliśmy z jej rekomendacji Kuramathi. Sporo pięknych hoteli znajdziecie również u @life.catchers.

Już bliżej wylotu na Malediwy trafiłam jednak na FENOMENALNE konto na Instagramie - @anezka_travel, na którym dziewczyna dwa razy w roku spędza kilka miesięcy na Malediwach, na własny koszt, zatrzymując się w różnych resortach i opisując dokładnie wszystko co może was na ich temat interesować. Absolutna perełka i kopalnia wiedzy. To od niej dowiedziałam się kilku rzeczy, które na pewno wezmę pod uwagę następnym razem (nauczona też naszym resortowym doświadczeniem). Anezka jest Czeszką, a wszystkie stories i posty robi w języku czeskim i angielskim.


Jak szukać najlepszych cen hoteli

Rezerwowanie hotelu na Malediwach różni się od wielu miejsc na świecie - praktycznie nie zdarza się, by cena na stronie hotelu była konkurencyjna. Często na taką wygląda, bo hotele nie wliczają żadnych podatków, więc ostateczną cenę zobaczycie dopiero na ostatnim kroku rezerwacji (a podatki mają OGROMNE i podnoszą cenę o kilkadziesiąt procent). Najlepsze ceny mają pośrednicy - może być to nawet booking.com. Jak ich szukać? Nam sprawdziło się google, które podpowiada całą masę różnych pośredników (tzn. w Google Maps wchodzicie na wybrany hotel, wybieracie daty i pokazuje wam ceny za pobyt w danym hotelu u różnych pośredników). Oczywiście nie może być za prosto, i te ceny często różnią się wyżywieniem, trzeba więc każdą sprawdzać, bo gdzieś może być drożej, ale z dodatkowym posiłkiem czy transferem. Anezka także poleca porównywanie i wybór pośredników. Uwaga - jedna wyspa to jeden hotel. To też czyni Malediwy tak wyjątkową destynacją - czuć, jakby było się samemu po środku niczego!


Nam najlepsza cena wychodziła na booking (rezerwowaliśmy w aplikacji - cena była niższa niż w przeglądarce, i mogło pomóc to, że mamy najwyższy poziom Genius). Tam zrobiliśmy rezerwację i napisaliśmy do hotelu o ofertę (taka gra na dwa fronty :D). Trochę ponegocjowaliśmy, oni zeszli do ceny prawie tak dobrej jak na booking, więc wspomnieliśmy o naszej rezerwacji. Powiedzieli, że tak dobrej ceny nam nie dadzą, ale do naszej rezerwacji na booking dodadzą nam pakiet honeymoon za darmo. Na miejscu dostaliśmy szampana, tort, 30min masaż, zaaranżowano nam kąpiel z bąbelkami i kolację na plaży. Bardzo miły gest!


Ciekawostka: w trakcie szukania hotelu, skontaktowałam się z polecanym polskim biurem podróży do takich lux kierunków. Pani z biura szybko odezwała się na Whatsappie, wymieniłyśmy kilka wiadomości, aż nie powiedziałam, że to być nasza podróż poślubna - byliśmy wtedy dwa miesiące po. Usłyszałam, że w takim razie to nie jest podróż poślubna! :D Podobno na Malediwach mogą poprosić o akt małżeństwa, dając "pakiet honeymoon" tylko młodym ze stażem poniżej 6 miesięcy. No nie powiem, trochę mnie zamurowało - nie na wieść o akcie małżeństwa, ale na to, że ktoś mi mówi, że moja podróż poślubna nie jest podróżą poślubną. Nam w ogóle nie zależało na wannie bąbelków, dla nas wciąż była to podróż poślubna lol.

PS The Standard nie pytał o żaden akt, datę, ani nie sprawdzał obrączek ;)


Wybór posiłków

Choć idea wakacji all-inclusive może brzmieć kusząco, na Malediwach wiąże się z ogromnymi dopłatami (rzędu kilkuset $ za dzień za osobę). Najczęstsze opcje na wyżywienie to:

  • brak wliczonych posiłków

  • same śniadania

  • half board (HB), czyli 2 posiłki: śniadania i kolacje w formie bufetu

  • full board (FB), czyli 3 posiłki: śniadania, lunche i kolacje w formie bufetu

  • all inclusive, czyli wliczone 3 posiłki, z możliwością wyboru restauracji a la carte (wybór dań z menu) i wliczone alkohole

Początkowo zależało nam na all inclusive, ale nie chcieliśmy poświęcać "wyższego" planu dla hotelowej gwiazdki - tzn. woleliśmy lepszy hotel w wersji half/full board niż gorszy z all inclusive. W praktyce, na planie FB, byliśmy przejedzeni non stop, mimo starania się by jeść tylko "na spróbowanie". Anezka sama bierze tylko śniadania, albo half board, i w relacjach często porównuje ile kosztowałby ją wyższy plan vs jej rachunek za wszystkie dodatkowe posiłki na koniec pobytu - i płacenie samemu zawsze wychodzi ją lepiej. Na pewno zależy to od tego, ile przejadacie (i czy pijecie alkohol), ale w naszym przypadku spokojnie wystarczyłby HB. Następnym razem - na pewno nie będziemy się martwić braniem jak największego pakietu.


Domki na wodzie vs na plaży

W The Standard domki na wodzie były tańsze niż na plaży - te były większe, bardziej intymne. My chcieliśmy spróbować domków na wodzie, choć spodziewaliśmy się, że może nie być tak fajnie ;) Słyszeliśmy np. że bywa głośniej (trzaski drewna od wiatru, rozbijające się fale) i trudniejsze wejście do wody niż z plaży. Sami chętnie sobie kiedyś porównamy, ale dla nas domki na wodzie był strzałem w dziesiątkę - uwielbialiśmy nie bycie brudnym od piasku i bezpośrednie zejście do wody (minus - oglonione i śliskie schodki). Wybierając domek na wodzie, często jest opcja zdecydowania się na rafę vs lagunę - my wybraliśmy droższą lagunę (ładniejszy turkus wody i piaszczyste dno), drugi raz wzięlibyśmy rafę (dla jeszcze łatwiejszego snorkelingu). Nam zależało też na prywatnym basenie w domku i to bardzo dobrze się u nas sprawdziło, spędzaliśmy w nim czasu tak pół na pół z oceanem. Ostatnia rzecz - domku na wodzie w życiu nie wybrałabym z dziećmi! Te w The Standard nie mają absolutnie żadnych zabezpieczeń, nie mówiąc o przejściu przez molo do domków - również bez żadnych barierek.


Co do domków na plaży - prądy wodne bardzo zmieniają wygląd i szerokość plaży, więc w swoim domku możecie mieć bardzo inną plażę i zejście do wody niż gość tydzień temu. O tym na stories mówi dokładniej Anezka - mnie to totalnie zaskoczyło! Obeszliśmy kilka razy naszą wyspę, i wszystkie domki miały to zejście do wody bardzo różne - czasami plaża była bardzo podmyta i zejście strome; czasami szeroka i płytka; często wystawały worki z piaskiem, by zabezpieczyć brzeg od podmywania.


Atrakcje

Atrakcje w resorcie są drogie i to chyba żadna niespodzianka. Był to dla nas duży powód, by przedłużyć sobie czas na Malediwach o lokalną wyspę i skorzystać z tych wszystkich płatnych rzeczy, które choć może nie tanie nawet na lokalnej wyspie, w resorcie kosztują kilka razy więcej. I dokładnie tak było ;) Bez żalu nie korzystaliśmy z żadnych rejsów, gdzie 2h na łódce kosztowałyby nas kilka razy więcej niż całodniowa wycieczka na sandbank na lokalnej wyspie. Ale! W resorcie byliśmy 5 dni - przy dłuższym wyjeździe, może zdążylibyśmy się nudzić. I myślę, że jest to bardzo istotne - obserwując różne relacje na instagramie, ktoś może non stop pokazywać jak to "w resorcie się nie nudzi", ale codziennie robi rzeczy, które kosztują po kilkaset $ za godzinę czy dwie (a sam ma to opłacone; atrakcje nie zdarzają się być wliczone w all inclusive, ewentualnie 1-2 rzeczy na cały pobyt). Ale żeby nie było, nie wszystko w resorcie kosztuje! Opcje na darmowy wolny czas w The Standard:

  • korty do tenisa - rezerwowaliśmy sobie po godzinę lub dwie co rano i/lub wieczorami. Sprzęt odbieraliśmy w recepcji.

  • Siłownia, zajęcia jogi i medytacji - nienajlepsze, ale do "rozruszania się" były ok. Spróbowałam tam pierwszy raz jogi na szarfach :)

  • Godzina sportów wodnych dziennie - SUP lub kajak, można było tak dopłynąć do pobliskiej małej bezludnej wyspy (wybraliśmy się dwa razy :D)

  • 30-minutowy masaż w ramach pakietu "honeymoon" (dopłaciliśmy do pełnej godziny).

  • Snorkeling - sprzęt mieliśmy w pokoju.

  • Gra na ukulele :D też mieliśmy w pokoju - Szymon testował swoje umiejętności brzdękania.

  • Bilard i ping pong - o dziwo, wkręciliśmy się na maksa w oba i graliśmy codziennie :D

  • Wieczorami: kino na plaży, pokazy ognia.


Transfer łódką vs seaplane

Choć przelot seaplane (aeroplanem) był super, tak cały transfer zajmuje sporo czasu. Na lotnisku znajdziecie stoiska niczym check-in - ale nie linii lotniczych, a hoteli. Od tego momentu byliśmy zaopiekowani i dosłownie prowadzeni za rączkę - najpierw do odprawy bagażu, potem taksówki do terminalu dla seaplanes, tam kilka godzin w lounge'u naszego hotelu (podobne do lotniskowych saloników linii lotniczych). Potem boarding, lot, lądowanie przy platformie "lotniska" i przesiadka w motorówkę już do hotelu. Brzmi jak spora trasa, i tak właśnie było ;) Jednakże - wybór transferu łączy się z wyborem resortu - jeśli jest wystarczająco blisko, dopłyniecie łódką, jeśli nie, możecie nie mieć wyboru innego niż seaplane. Nie powiem, że będę unikać hoteli z transferem seaplanem, ale drugi raz nie będę się upierać na takim środku transportu. Co ważne - seaplane kosztuje $1000 za dwie osoby w dwie strony - i trudno znaleźć hotel, który wlicza go w cenę noclegu (chyba że w bardzo drogim hotelu i/lub poza sezonem).

Concierge

Nie, żebyśmy mieli jakieś ogromne doświadczenie w luksusowych hotelach, ale w jakiś tam byliśmy i nie spotkaliśmy się wcześniej z tym, by mieć swojego opiekuna-hosta na Whatsappie. Każdy gość na przyjazd dostawał przydzieloną osobę, z którą wymieniliśmy się numerami i która przez cały wyjazd informowała nas o atrakcjach danego dniach, dbała o rezerwacje, zapisy na jogę czy tenisa itd. Było to bardzo wygodne i eliminowało wycieczki do recepcji.


Rowery

Jazda po wyspie i molo rowerem to jedna z najbardziej ikonicznych aktywności na Malediwach. W naszym resorcie było nie inaczej i faktycznie rowery bardzo nam się przydawały, bo z naszego domku na molo do wyspy (a tam m.in. restauracji) mieliśmy ok. 10 minut spacerem. Minus - nie raz po kolacji nie było już żadnych rowerów by do domku wrócić - w The Standard rowery nie były przydzielone do pokoju (czasami hotele stosują taką praktykę). Generalnie - nie tylko estetyczne, ale i praktyczne rozwiązanie. Rowery były jednak w różnym stanie i nie nadawały się do jazdy przez dzieci.


Podsumowanie

Mam nadzieję, że taka ilość szczegółów i obserwacji pomoże wam lepiej zaplanować swój wyjazd na Malediwy, tak by wasz czas był jak najpiękniejszy i bez niespodzianek. Chociaż jedna niespodzianka jest gwarantowana - nieważne, jak jesteście przyszykowani na piękno tego miejsca, i tak wprawi was w zachwyt. A jeśli było inaczej i znacie piękniejsze miejsce, dajcie nam znać w wiadomości na Instagramie! :D


Przyznam, że pisząc ten post rozmarzyłam się okrutnie i w przerwach od pisania zerkam na oferty hoteli... ;) Niestety raczej nie uda nam się tam wrócić w zbliżającym się sezonie, ale wrócimy na pewno - szybciej niż później, i mam nadzieję zabrać w taką podróż więcej bliskich osób - bo Malediwy naprawdę warto przeżyć samemu!






 
 
 

Komentarze


Komentowanie tego posta nie jest już dostępne. Skontaktuj się z właścicielem strony, aby uzyskać więcej informacji.

Follow us on Instagram

paralata

bottom of page